piątek, 27 czerwca 2014

Dobry wieczór, dobry wieczór, 
wieczór rozważań we dwójkę poczynionych przy soku pomarańczowym, wieczór znaczący, mający w sobie pewną zapowiedź, ale i pewne pożegnanie. Jakie to wszystko trywialne i niewyszukane, jednocześnie takie patetyczne, zarazem bardzo potrzebne i inne. Znowu pozostaje w człowieku jakiś niczym niewytłumaczony sentyment, co?  
Dziesiątki twarzy mijanych dziś na ulicy miały taki smutny, taki chłodny, zdystansowany, oderwany od rzeczywistości odcień, a może właśnie z rzeczywistością zgodny, bo przecież pozostaje ona taka smutna i mało przyjemna na co dzień, uśmiechająca się do człowieka tylko od czasu do czasu. Nie mogę nacieszyć się moim podejściem, polegającym na wydobywaniu uśmiechu ze wszystkiego, z czego to tylko możliwe, rezygnując z pasywności i biadolenia w przestrzeń, bo duma nie pozwoliłaby mi się żalić nikomu. A pomyśleć, że jeszcze rok temu potrafiłam chodzić po ścianach i uważać się za siedem nieszczęść w jednej osobie, za uosobienie psychicznych mdłości i egzystencjalnej nudy. 

sobota, 21 czerwca 2014

Budzą się we mnie dawno zagubione pragnienia, emocje, o których myślałam, że już się nie pojawią. Wypełzłam z mrocznej dziury bezsensownego gderania, bezcelowych rozważań i błądzenia myślami tam, gdzie nie potrzeba. Znajduję się na pograniczu niczym nieopanowanej euforii i świadomości, że jeszcze się uśmiechnę. Nie będzie to wymuszony uśmiech. Nareszcie. 

środa, 18 czerwca 2014

Takie rzeczy zawsze przychodzą z zaskoczenia: młodość, młodość, nowe portki, nowe laski, nowe płyty, trele-morele, młodość, młodość i nagle jeb. I od tej pory żyje się z dnia na dzień, i dostaje paranoi od spraw banalnych, które kiedyś wyłącznie śmieszyły, i coraz częściej mówi do siebie o braku sensu, braku sensu czegokolwiek i bardzo 
się o ten brak sensu boi, a on nabiera coraz bardziej realnych kształtów.

Piotr Czerwiński


Unifikacja gderania i wyobrażeń, życia i banału. 

wtorek, 10 czerwca 2014


Boję się. 
Boję się, że nie zdążę. 

Że nagle okaże się, że wszystko się skończyło.

Marcin Świetlicki 



Samotne podróżowanie, przebywanie w miejscach, z którymi nie mam do czynienia na co dzień, obserwowanie obcych ludzi, uśmiechy nieznajomych - to wszystko dziwne budzi we mnie refleksje. Ucieka mi coś? COŚ?

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Mniej pomieszania z poplątaniem i poplątania z pomieszaniem. 
Psychicznie jest o wiele lepiej, atmosfera zdecydowanie uległa wyśnionej poprawie. Niezmordowane w uprzykrzaniu życia wielomiesięczne wysiłki chylą się ku upadkowi, a ja patrzę na ich koniec z niegasnącym triumfem w oczach. Już bliżej, niż dalej do wyzbycia się wszelkich obowiązków, które od tak dawna nie pozwalały swobodnie się wyspać, objawiając się serią stresów i zgrzytania zębami gdzieś tam po kątach, kiedy się tłukło głową w ścianę z chrapliwym już nie mam do tego nerwów.  
Zazwyczaj kiedy coś zbliża się do finiszu, człowiek mimo woli się zastanawia; wspomina miniony czas, sumuje wszystkie miłe wspomnienia i chwile, które by się wolało rozszarpać; ostatecznie wydaje pewien werdykt. Mój werdykt? Wiadomo, trochę nie tak to miało wyglądać. Inaczej się miały wyobrażenia, a do czego innego sprowadziła się rzeczywistość. W pewnym sensie wiele czasu bezpowrotnie gdzieś mi uciekło, w pewnym sensie już pozamiatane i trzeba wykrztusić do widzenia. Realizację wielu rzeczy odkładałam na później, aż tu nagle się okazuje, że pewne postanowienia ulegają zapętleniu. To tak jak z bieganiem od poniedziałku: gdzieś się to tli w najbliższej przyszłości, ma się przygotowane buty do biegania, odtwarzacz napakowany nową muzyką i pseudodeterminację, a w pewnym momencie się okazuje, że szósty z kolei poniedziałek mija, a wszystko jak leżało, tak leży. Przykre i dołujące, ale tak znajome i prawdziwe.
A jutro całodzienny Kraków. Pociąg, rozmowa z przypadkowo spotkaną osobą, może dwiema, jakaś kawa, spacerek, trochę wytchnienia i spojrzenie na rzeczy z innej perspektywy.