sobota, 20 grudnia 2014

A więc znowu okazałam się być niewiele sprytniejsza od innych. Szablonowa, naiwna, szara - tak, to ja. Okazałam się być zwykłym człowiekiem, który usilnie wierzy, że nie jest sam. 
Podskórnie człowiek spodziewa się ciężkiego zawodu, zdaje się przeczuwać, że tworzy iluzję, która by uchroniła przed bolesnym upadkiem. Gdyby tylko nie to zażenowanie, ten strach przed spojrzeniem samemu sobie w oczy. Nigdy się chyba nie nauczę, że rozczarowanie jest definicją wiary i oczekiwań, a przywiązanie trwa tylko przez pewien czas. 

piątek, 27 czerwca 2014

Dobry wieczór, dobry wieczór, 
wieczór rozważań we dwójkę poczynionych przy soku pomarańczowym, wieczór znaczący, mający w sobie pewną zapowiedź, ale i pewne pożegnanie. Jakie to wszystko trywialne i niewyszukane, jednocześnie takie patetyczne, zarazem bardzo potrzebne i inne. Znowu pozostaje w człowieku jakiś niczym niewytłumaczony sentyment, co?  
Dziesiątki twarzy mijanych dziś na ulicy miały taki smutny, taki chłodny, zdystansowany, oderwany od rzeczywistości odcień, a może właśnie z rzeczywistością zgodny, bo przecież pozostaje ona taka smutna i mało przyjemna na co dzień, uśmiechająca się do człowieka tylko od czasu do czasu. Nie mogę nacieszyć się moim podejściem, polegającym na wydobywaniu uśmiechu ze wszystkiego, z czego to tylko możliwe, rezygnując z pasywności i biadolenia w przestrzeń, bo duma nie pozwoliłaby mi się żalić nikomu. A pomyśleć, że jeszcze rok temu potrafiłam chodzić po ścianach i uważać się za siedem nieszczęść w jednej osobie, za uosobienie psychicznych mdłości i egzystencjalnej nudy. 

sobota, 21 czerwca 2014

Budzą się we mnie dawno zagubione pragnienia, emocje, o których myślałam, że już się nie pojawią. Wypełzłam z mrocznej dziury bezsensownego gderania, bezcelowych rozważań i błądzenia myślami tam, gdzie nie potrzeba. Znajduję się na pograniczu niczym nieopanowanej euforii i świadomości, że jeszcze się uśmiechnę. Nie będzie to wymuszony uśmiech. Nareszcie. 

środa, 18 czerwca 2014

Takie rzeczy zawsze przychodzą z zaskoczenia: młodość, młodość, nowe portki, nowe laski, nowe płyty, trele-morele, młodość, młodość i nagle jeb. I od tej pory żyje się z dnia na dzień, i dostaje paranoi od spraw banalnych, które kiedyś wyłącznie śmieszyły, i coraz częściej mówi do siebie o braku sensu, braku sensu czegokolwiek i bardzo 
się o ten brak sensu boi, a on nabiera coraz bardziej realnych kształtów.

Piotr Czerwiński


Unifikacja gderania i wyobrażeń, życia i banału. 

wtorek, 10 czerwca 2014


Boję się. 
Boję się, że nie zdążę. 

Że nagle okaże się, że wszystko się skończyło.

Marcin Świetlicki 



Samotne podróżowanie, przebywanie w miejscach, z którymi nie mam do czynienia na co dzień, obserwowanie obcych ludzi, uśmiechy nieznajomych - to wszystko dziwne budzi we mnie refleksje. Ucieka mi coś? COŚ?

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Mniej pomieszania z poplątaniem i poplątania z pomieszaniem. 
Psychicznie jest o wiele lepiej, atmosfera zdecydowanie uległa wyśnionej poprawie. Niezmordowane w uprzykrzaniu życia wielomiesięczne wysiłki chylą się ku upadkowi, a ja patrzę na ich koniec z niegasnącym triumfem w oczach. Już bliżej, niż dalej do wyzbycia się wszelkich obowiązków, które od tak dawna nie pozwalały swobodnie się wyspać, objawiając się serią stresów i zgrzytania zębami gdzieś tam po kątach, kiedy się tłukło głową w ścianę z chrapliwym już nie mam do tego nerwów.  
Zazwyczaj kiedy coś zbliża się do finiszu, człowiek mimo woli się zastanawia; wspomina miniony czas, sumuje wszystkie miłe wspomnienia i chwile, które by się wolało rozszarpać; ostatecznie wydaje pewien werdykt. Mój werdykt? Wiadomo, trochę nie tak to miało wyglądać. Inaczej się miały wyobrażenia, a do czego innego sprowadziła się rzeczywistość. W pewnym sensie wiele czasu bezpowrotnie gdzieś mi uciekło, w pewnym sensie już pozamiatane i trzeba wykrztusić do widzenia. Realizację wielu rzeczy odkładałam na później, aż tu nagle się okazuje, że pewne postanowienia ulegają zapętleniu. To tak jak z bieganiem od poniedziałku: gdzieś się to tli w najbliższej przyszłości, ma się przygotowane buty do biegania, odtwarzacz napakowany nową muzyką i pseudodeterminację, a w pewnym momencie się okazuje, że szósty z kolei poniedziałek mija, a wszystko jak leżało, tak leży. Przykre i dołujące, ale tak znajome i prawdziwe.
A jutro całodzienny Kraków. Pociąg, rozmowa z przypadkowo spotkaną osobą, może dwiema, jakaś kawa, spacerek, trochę wytchnienia i spojrzenie na rzeczy z innej perspektywy.   

sobota, 24 maja 2014

    Tyle było zagubionych, stłamszonych wyrazów, co przez usta przejść nie były w stanie, które błądziły gdzieś w wielkim korowodzie schematycznych, dobrze znanych zdań, układanych niedbale i z przymusu, bo tak wypadało. Wynikało to z braku należytej chwili, rodziło się z nieustannego poczucia braku odpowiedniego odbiorcy. Ilekroć ktoś patrzył wyczekująco, licząc na kilka słów więcej, może wyjaśnienie, jakiś głos wewnątrz szturchał, syczał: nie! A potem ta zgryzota, co obok chodziła nieustępliwie, ta samotność, co się wlekła za mną po ziemi, jakby niewidzialnymi łapskami uczepiając się nóg. Ciężej stawiało się kroki; markotniało się od czasu do czasu, albo odwrotnie - od czasu do czasu się uśmiechało. Co przeważało - z perspektywy czasu trudno ocenić, które uczucia śmiały się drugim w twarz. Półtora roku minąć musiało, by odetchnąć, by przejrzeć na oczy, zdrowo pomyśleć bez zgrzytania zębami i zaciskania powiek, by powstrzymać rozpacz, która w oczach widziała ucieczkę na zewnątrz. Ale żeby zobaczyć pełnię żałości i miernoty przeszłego siebie, trzeba odejść bardzo, bardzo daleko. Najlepiej śmieje się z własnych błędów, obserwując je przez teleskop. Na jednej z gwiazd.
    Ale wciąż się tęskni. I wciąż serce będzie skomlało za drugim, przy którym było mu tak dobrze.